Opowiadanie powstało w trakcie warsztatów literackich
prowadzonych przez panią Patrycję Prochot – Sojkę. Autorami są uczniowie klasy
6 A i 6 C z Szkoły Podstawowej nr 1 – Marcel Danieluk, Jakub Gnatyk, Hanna Jakieła, Kamila Łojko,
Kalina Mendel pod opieką pani Moniki Kwit. Tematem przewodnim opowiadania było
DRZEWO.
Na strych wchodziło się po wysokich,
krętych schodach. Kilka naftowych lamp przymocowanych do ściany rzucało na
stopnie zbyt słabe światło. Należało więc iść pomału, ostrożnie. Raz po raz
pajęczyny przyklejały się do oczu, rąk. Droga na strych nie była więc łatwa.
Towarzyszyła jej cisza, która brała się z obawy, lęku przed nieznanym. Na końcu
schodów były drzwi. Za drzwiami tymi kryła się tajemnica. Drzwi na strych były mosiężne, silne i
ciężkie. Z prawej ich strony uwypuklała się złota klamka zdobiona drobnymi
diamentami. Smuga światła z łatwością przechodziła przez liczne szpary w
drewnie. Ciekawość tego, co było dalej wygrywała. Moja ręka bezwiednie
powędrowała w stronę klamki. Jakaś siła przejęła nade mną kontrolę i pociągała
za sznurki. Stałam się marionetką. Drzwi
głośno skrzypnęły. Zobaczyłam coś strasznego. Byłam przerażona.
-Drzewa... Gdzie
są drzewa?! - wykrzyczałam.
- Tu nie ma
żadnych roślin - odpowiedział tajemniczy głos.
Krajobraz
tworzyły przeraźliwie wielkie, zburzone budowle. Sceneria wyglądała jak po
wielkiej katastrofie, wojnie, apokalipsie.
-Chwila... To
tylko zwyczajne, stare pomieszczenie na strychu- pomyślałam.
Niestety, tylko
się łudziłam. Pejzaż przed moimi oczami,
było rzeczywistością.
Gorzka prawda z
każą sekundą docierała do mnie coraz mocniej, coraz głębiej... W pewnym
momencie po prostu nie wytrzymałam. Strumienie łez spływały nurtem po moich
bladych policzkach. Cierpiałam jak nigdy dotąd. Dotarło do mnie, że aby coś
docenić trzeba to stracić, a żeby
odzyskać trzeba się zmienić. - Ale czy zdążymy naprawić wyrządzone Ziemi
krzywdy? - pomyślałam z przerażeniem. Czy to do tego zmierzaliśmy przez miliony
lat? Czy tak ma wyglądać nicość, koniec?!
Nie mogłam
pohamować słów pełnych goryczy, nasiąkniętych żalem do ludzi. Sama byłam jednym
z tych, którzy doprowadzili swoją planetę do tragedii. Byłam współwinna.
Świat na strychu był jak lustro
przyszłości. Ukazujące spustoszenie, które właśnie miało nadejść. To my ludzie
doprowadziliśmy do tego. Chodziłam długo po zniszczonej Ziemi. Tam czas nie
liczył się. Był obojętny. Czas był tylko wymysłem ludzkim a starość reakcją
ciała na tlen. Spacerowałam jak zahipnotyzowana po rozkruszonych płytach
chodnikowych. Próbowałam sensownie myśleć. Znaleźć rozwiązanie.
Ta myśl, ta
paskudna myśl, że nic już nie da się zrobić... Niemoc przerosła mnie. Poczułam
ogromne pragnienie, oddałabym wiele za butelkę wody. Weszłam do opuszczonego sklepu.
-Woda, jest tu
może choć jedna butelka? - zapytałem połamanych regałów, które zadawały się być
tak złamane, jak moje serce. Pragnieniu zaczął towarzyszyć głód. Przeszukałam
wszystkie półki, zajrzałam do szufladek.
Jedno wielkie NIC. Została stara szafa, która ukrywała się przede mną w kącie
pomieszczenia. Jej drzwi były skute zardzewiałą kłódką. Bez wahania chwyciłam
za rygiel. Niestety nie zauważyłam malutkiego przycisku. Wcisnęłam go. Wieczną
ciszę przerwała melodia. Całe zaplecze wypełniła muzyka. Wydawało mi się, ze
dochodzi ona z pozytywki.
W zwierciadłach mej duszy, objawiła się mała,
szczupła istotka o lisich włosach i oczach w kolorze ametystu. Jej głos był
miękki jak szum sosny.
-Kim jesteś?
-zapytałam odważnie.
-Nie musisz mi
pomagać... Pomóż temu światu, on bardzo tego potrzebuje -wyszeptała drżącym
głosem istota. Po tych słowach powoli rozpłynęła się w mieszaninie azotu,
tlenu, argonu, wodoru, pary wodnej, zanieczyszczeń i dwutlenku gazu. Pełna
przerażenia jak najszybciej opuściłam budynek.
-Ale zaraz ...
ta istota... - nagle zaczęłam topić serce i rozum w wyrzutach sumienia.
Co się z nią
stało? Co to ma być?! Gdzie jestem, co to za miejsce?! Ogarnęło mnie uczucie
takie, jakby ziściły się wszystkie moje koszmary, jakby ktoś ożywił zmory, które
tak często widywałam w snach. Może i jestem naiwna, ale czuję się zobowiązana
do pomocy światu.
Postanowiłam
wracać. W drodze zobaczyłam małe listki i łodyżkę, wyrastające z betonu. Na
widok ten zalała mnie fala motywacji, tsunami wiary napoiło moja pustynię duszy.
Dostrzegłam na
posadzce skobel. Byłam uratowana. Miałam nadzieję, że uratowana była również
nasza planeta. Wiedziałam, ze to był dopiero początek. Początek długiej zmiany
człowieka. Nadzieja trzymała mnie przy życiu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz