wtorek, 11 kwietnia 2017

Opowiadanie powstałe na warsztatach literackich.

Opowiadanie powstało w trakcie warsztatów literackich prowadzonych przez panią Patrycję Prochot – Sojkę. Autorami są uczniowie klasy 6 A i 6 C z Szkoły Podstawowej nr 1 – Marcel Danieluk, Jakub Gnatyk, Hanna Jakieła, Kamila Łojko, Kalina Mendel pod opieką pani Moniki Kwit. Tematem przewodnim opowiadania było DRZEWO.

         Na strych wchodziło się po wysokich, krętych schodach. Kilka naftowych lamp przymocowanych do ściany rzucało na stopnie zbyt słabe światło. Należało więc iść pomału, ostrożnie. Raz po raz pajęczyny przyklejały się do oczu, rąk. Droga na strych nie była więc łatwa. Towarzyszyła jej cisza, która brała się z obawy, lęku przed nieznanym. Na końcu schodów były drzwi. Za drzwiami tymi kryła się tajemnica.          Drzwi na strych były mosiężne, silne i ciężkie. Z prawej ich strony uwypuklała się złota klamka zdobiona drobnymi diamentami. Smuga światła z łatwością przechodziła przez liczne szpary w drewnie. Ciekawość tego, co było dalej wygrywała. Moja ręka bezwiednie powędrowała w stronę klamki. Jakaś siła przejęła nade mną kontrolę i pociągała za sznurki. Stałam się  marionetką. Drzwi głośno skrzypnęły. Zobaczyłam coś strasznego. Byłam przerażona.
-Drzewa... Gdzie są drzewa?! - wykrzyczałam.
- Tu nie ma żadnych roślin - odpowiedział tajemniczy głos.
Krajobraz tworzyły przeraźliwie wielkie, zburzone budowle. Sceneria wyglądała jak po wielkiej katastrofie, wojnie, apokalipsie.
-Chwila... To tylko zwyczajne, stare pomieszczenie na strychu- pomyślałam.
Niestety, tylko się łudziłam.  Pejzaż przed moimi oczami, było rzeczywistością.
Gorzka prawda z każą sekundą docierała do mnie coraz mocniej, coraz głębiej... W pewnym momencie po prostu nie wytrzymałam. Strumienie łez spływały nurtem po moich bladych policzkach. Cierpiałam jak nigdy dotąd. Dotarło do mnie, że aby coś docenić trzeba to stracić,  a żeby odzyskać trzeba się zmienić. - Ale czy zdążymy naprawić wyrządzone Ziemi krzywdy? - pomyślałam z przerażeniem. Czy to do tego zmierzaliśmy przez miliony lat? Czy tak ma wyglądać nicość, koniec?!
Nie mogłam pohamować słów pełnych goryczy, nasiąkniętych żalem do ludzi. Sama byłam jednym z tych, którzy doprowadzili swoją planetę do tragedii. Byłam współwinna.
         Świat na strychu był jak lustro przyszłości. Ukazujące spustoszenie, które właśnie miało nadejść. To my ludzie doprowadziliśmy do tego. Chodziłam długo po zniszczonej Ziemi. Tam czas nie liczył się. Był obojętny. Czas był tylko wymysłem ludzkim a starość reakcją ciała na tlen. Spacerowałam jak zahipnotyzowana po rozkruszonych płytach chodnikowych. Próbowałam sensownie myśleć. Znaleźć rozwiązanie.
Ta myśl, ta paskudna myśl, że nic już nie da się zrobić... Niemoc przerosła mnie. Poczułam ogromne pragnienie, oddałabym wiele za butelkę wody. Weszłam do opuszczonego sklepu.
-Woda, jest tu może choć jedna butelka? - zapytałem połamanych regałów, które zadawały się być tak złamane, jak moje serce. Pragnieniu zaczął towarzyszyć głód. Przeszukałam wszystkie półki, zajrzałam do  szufladek. Jedno wielkie NIC. Została stara szafa, która ukrywała się przede mną w kącie pomieszczenia. Jej drzwi były skute zardzewiałą kłódką. Bez wahania chwyciłam za rygiel. Niestety nie zauważyłam malutkiego przycisku. Wcisnęłam go. Wieczną ciszę przerwała melodia. Całe zaplecze wypełniła muzyka. Wydawało mi się, ze dochodzi ona z pozytywki.
 W zwierciadłach mej duszy, objawiła się mała, szczupła istotka o lisich włosach i oczach w kolorze ametystu. Jej głos był miękki jak szum sosny.
-Kim jesteś? -zapytałam odważnie.
-Nie musisz mi pomagać... Pomóż temu światu, on bardzo tego potrzebuje -wyszeptała drżącym głosem istota. Po tych słowach powoli rozpłynęła się w mieszaninie azotu, tlenu, argonu, wodoru, pary wodnej, zanieczyszczeń i dwutlenku gazu. Pełna przerażenia jak najszybciej opuściłam budynek.
-Ale zaraz ... ta istota... - nagle zaczęłam topić serce i rozum w wyrzutach sumienia.
Co się z nią stało? Co to ma być?! Gdzie jestem, co to za miejsce?! Ogarnęło mnie uczucie takie, jakby ziściły się wszystkie moje koszmary, jakby ktoś ożywił zmory, które tak często widywałam w snach. Może i jestem naiwna, ale czuję się zobowiązana do pomocy światu.
Postanowiłam wracać. W drodze zobaczyłam małe listki i łodyżkę, wyrastające z betonu. Na widok ten zalała mnie fala motywacji, tsunami wiary napoiło moja  pustynię duszy.

Dostrzegłam na posadzce skobel. Byłam uratowana. Miałam nadzieję, że uratowana była również nasza planeta. Wiedziałam, ze to był dopiero początek. Początek długiej zmiany człowieka. Nadzieja trzymała mnie przy życiu.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz